Ładunek – wreszcie dobry film Netflixa?
Jak to jest z filmami Netflixa, każdy widzi. Zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że streamingowy gigant realizuje mnóstwo produkcji zarówno filmowych jak i serialowych sprawiając, że potencjalni odbiorcy na pewno nie mogą narzekać na nudę. Jednocześnie spora część oferty wcale nie przedstawia jakiegoś wysokiego poziomu. Przeciwnie, ostatnie głośne produkcje platformy (Death Note czy Mute) raczej rozczarowywały. Podobnie w przypadku Anihilacji, która jednak trafiła w Europie na Netflix choć nie była oryginalną produkcją platformy.
Tak samo sprawa wygląda z Ładunkiem, ubiegłorocznym filmem produkcji australijskiej, który możemy obecnie oglądać właśnie na Netflixie. Tym razem jednak należy przyznać, że wreszcie otrzymaliśmy film godny uwagi, solidnie zrealizowany i ciekawy fabularnie. Podstawą dla produkcji była niskobudżetowa krótkometrażówka z 2013 roku w reżyserii Bena Howlinga i Yolandy Ramke. Siedmiominutowy film prezentował historię mężczyzny, który w obliczu apokalipsy zombie musiał zająć się swoją córką.
W filmie długometrażowym para reżyserów rozwija tę opowieść. Akcja toczy się w postapokaliptycznej Australii, w pustynnej scenerii rodem z Mad Maxa, jednak okraszona zupełnie innym rodzajem niebezpieczeństw. Zamiast zbzikowanych szaleńców pędzących po pustyni mamy włóczące się po australijskich pustkowiach zombie. Zamiast nafaszerowanej testosteronem akcji – cichą, kameralną opowieść drogi.
W rolę główną wciela się znany z Hobbita Martin Freeman. Andy wraz z żoną i córeczką poszukują schronienia w świecie pogrążającym się w chaosie. Kobieta zostaje ugryziona przez zombie, zostaje jej kilkadziesiąt godzin, zanim sama przemieni się w bestię. Później to samo spotyka Andy’ego. Świadomy sytuacji mężczyzna robi wszystko, aby wykorzystać pozostały mu czas na znalezienie ratunku dla córki.
Tak naprawdę zombie i postapokaliptyczna wizja to dla twórców zaledwie preteksty do snucia zupełnie innej opowieści. Mało ważne jest, co tak naprawdę się wydarzyło, dlaczego Australię opanowały zombie i czy da się coś z tym zrobić. Mało tu grozy czy efektownych starć z bestiami, bo też nie o to zupełnie chodzi. Twórcy realizują bardzo skromne kino, w którym kluczowym wątkiem okazuje się ojcostwo. Andy w dramatyczny sposób próbuje uratować swoje dziecko – spotyka na swojej drodze zarówno kolejnych ludzi jak i zombie, ale z każdą godzinną oddala się szansa na ratunek.
Ten dramatyzm i emocjonalny ładunek udaje się twórcom oddać idealnie. W filmie znajdziemy wiele scen, które autentycznie, w niewymuszony sposób chwytają za serce. Udaje się to w dużej mierze dzięki ciekawej roli Freemana, niosącego na barkach nie tylko córeczkę, ale i cały film. Daje radę. Wierzymy jego bohaterowi, rozumiemy go, utożsamiamy się z nim, kibicujemy.
Jest też wątek australijskich autochtonów, których – wraz z ich kulturą – ciekawie wkomponowano w fabułę. Tradycyjnie dla tego typu historii trafiają się także bestie w ludzkiej skórze, które często okazują się być znacznie gorsze od zombiaków. Fabuła nie jest więc szczególnie oryginalna, stawiając przede wszystkim na emocje – te grają tu główne skrzypce.
Ładunek to spore, pozytywne zaskoczenie. Kameralne kino rodem z Australii, które prawdopodobnie nigdy nie trafiłoby na ekrany naszych kin. Warto wykorzystać więc możliwość zapoznania się z nim za sprawą Netflixa, bo jest to naprawdę angażujący dramat, a przy tym proste, skromne kino z niezłym występem Martina Freemana.
MOJA OCENA:
6/10
Ładunek
Reżyseria: Ben Howling, Yolanda Ramke
Scenariusz: Yolanda Ramke
Obsada: Martin Freeman, Anthony Hayes, Susie Porter i inni
Muzyka:
Zdjęcia: Geoffrey Simpson
Gatunek: thriller
Rok produkcji: 2017
Data polskiej premiery: maj 2018
Rocznik 1992. Z wykształcenia historyk sztuki i kulturoznawca, z zamiłowania pożeracz filmów, książek i szeroko pojętej popkultury.