Player One, czyli Spielberg jak dawniej – recenzja
Mimo 70 lat na karku Steven Spielberg aż kipi filmową energią reżyserując więcej obrazów niż niektórzy aktorzy mają na swoim koncie ekranowych występów. Choć najczęściej są to próby uzupełniania swojej kolekcji Oscarów (nie ukrywam, dla mnie próby praktycznie nieoglądalne w swym wyrachowaniu: Czas wojny, Most szpiegów, Czwarta władza), to zdarza mu się jeszcze przeplatać je jakąś familijną produkcją pokroju Przygód Tintina czy BFG. Ale od wielu lat nie nakręcił już tak czystej i bezpretensjonalnej rozrywki dla młodszych i starszych dzieciaków, jak Player One, który właśnie gości na ekranach naszych kin.
Ekranizacja prozy Ernesta Cline’a to naiwna zabawa i nie będę tu bronił scenariusza, który w wielu miejscach aż boli swoją prostotą i traktowaniem widza po macoszemu. Oto świat przyszłości, w którym ludzie wolą zamykać się wirtualnej rzeczywistości, niż stawiać czoła codzienności. Uzbrojeni w odpowiednią technologię, wnikają do OASIS, gdzie za pośrednictwem swoich awatarów mogą robić co tylko zapragną. Taki „Second Life”, tylko 25 lat później.
Główny bohater Wade, grany przez chłopca który zadebiutował w Drzewie życia (Tye Sheridan), pragnie odnaleźć „Easter Egg”, który twórca OASIS umieścił w grze przed swoją śmiercią. Ten, kto odnajdzie jajo, miałby otrzymać prawa do zarządzania grą. Ukryty artefakt pragnie jednak zdobyć również szef firmy IOI, który marzy o przejęciu władzy nad konkurencją. Po tym, jak odkrywa pierwszy klucz prowadzący do jaja, Wade wpada w poważne tarapaty.
Player One ma jeden poważniejszy problem. Mógłby być idealnym filmem dla dorosłych fanboyów, widzów, którzy wychowywali się w latach 80. i 90., uwielbiają Star Warsy i inne kultowe dzieła popkultury, a teraz otrzymaliby to wszystko wymieszane i przetrawione przez wrażliwość Spielberga. I tak właśnie jest, poniekąd, tyle że targetem filmu zdaje się być nie ten właśnie widz, który wyłapie wszelkie aluzje, lecz współczesny 13-latek, który przede wszystkim napatrzy się na feerię barw i efektów specjalnych, z których zupełnie nic nie wymyka. Papierowe postaci, płytka historia, fabularne nudy – w tym względzie dzieło Spielberga raczej rozczarowuje.
Dla starszego widza pozostają same „easter eggi”, którymi film Spielberga jest wypchany po brzegi. Faktycznie, wyłapywanie kolejnych aluzji w tym przebogatym świecie (choć proszącym się o głębszą eksplorację) to największa frajda płynąca z projekcji. W tym kotle atrakcji znajdziemy wszystko, od aut i motorów (jednoślad Kanedy z Akiry, Interceptor Szalonego Maxa czy Batmobil), przez postaci z całego zakresu popkultury (Duke Nukem, Iron Giant czy Goro z Mortal Kombat), aż po itemy (Holy Grenade z Wormsów, okulary Clarke’a Kenta itd). To tylko wybrane przykłady. Dopatrzenie wszelkich mrugnięć okiem w tym napakowanym akcją filmie zajmie kilka seansów.
W jednej ze scen bohaterowie muszą wkroczyć do pewnego kultowego filmu, aby w obrębie jego struktury odnaleźć kolejny klucz do Easter Egga. Sposób, w jaki twórcom udało się przywołać omawiane dzieło i osadzić w nim akcję swojej produkcji aż prosi się o brawa. Choćby dla tej sceny warto Player One zobaczyć.
Player One Stevena Spielberga to pierwszy od wielu, wielu lat film twórcy E.T., który obejrzałem z niekłamaną przyjemnością. Po szeregu nakierowanych na Oscary i pozbawionych choćby odrobiny filmowej frajdy produkcjach, otrzymaliśmy wreszcie czystą, bezpretensjonalną rozrywkę. Rozrywkę co prawda dla młodego widza, choć wypchaną aluzjami przeznaczonymi dla starszych geeków, co ostatecznie nieco się gryzie. Ale to całkiem zjadliwa i godna polecenia zabawa.
MOJA OCENA:
5/10
Player One
Reżyseria: Steven Spielberg
Scenariusz: Ernest Cline, Zak Penn
Obsada: Tye Sheridan, Olivia Cooke, Ben Mendelsohn, Lena Waithe, Simon Pegg, Mark Rylance
Muzyka: Alana Silvestri
Zdjęcia: Janusz Kamiński
Gatunek: Przygodowy, Akcja, Sci-fi
Kraj: USA
Rok produkcji: 2018
Data polskiej premiery: 6 kwietnia 2018
Rocznik 1992. Z wykształcenia historyk sztuki i kulturoznawca, z zamiłowania pożeracz filmów, książek i szeroko pojętej popkultury.