Top 10: Najgorsze filmy 2017
Przed nami kolejne podsumowanie roku. Tym razem prezentujemy najgorsze filmy 2017. Oczywiście tradycyjnie mamy tu na myśli głośne produkcje, co do których można było mieć wysokie oczekiwania. Pod uwagę bierzemy jedynie filmy, które miały swoją polską premierę w 2017 roku. Kolejność alfabetyczna. Zachęcamy Was do przedstawiania w komentarzach filmów, które Waszym zdaniem zasłużyły na miano najgorszych.
Assassin’s Creed, reż. Justin Kurzel
Ciekawe zwiastuny zapowiadające solidne kino, Michael Fassbender i Marion Cotillard w obsadzie i początkujący reżyser, który zaprezentował już swoje umiejętności w niespełnionym, ale obiecującym Makbecie. To wszystko zapalonym graczom dawało nadzieję, że ekranizacja kultowej gry może się udać. Niestety, wyszło jak zwykle. Filmowy Assassin zamiast niezobowiązującej rozrywki jawi się jako męczące, poważne, wymuszone kino pozbawione charyzmy i pazura.
Baba Jaga, reż. Caradog W. James
Na Babę Jagę warto było zwrócić uwagę przede wszystkim dla samej tytułowej postaci, mocno przecież związanej z folklorem w naszym kręgu kulturowym. Niestety psychologiczna opowieść spotyka się tutaj z historią o demonie tworząc misz-masz bez spójności i logiki. Jak pisze nasz recenzent – przewidywalny do bólu scenariusz sprawia, że nie znajdziemy w filmie nawet odrobiny napięcia. To kolejny nieudany horror, bazujący na wyświechtanych schematach, pozbawiony jakichkolwiek walorów estetycznych.
Botoks, reż. Patryk Vega
To nie tak, że po filmie Vegi oczekiwaliśmy dobrej produkcji, ale nie ulega wątpliwości że każdy jego kolejny film jest głośnym wydarzeniem w rodzimych kinach. Nawet jednak jak na dość niski poziom jego dotychczasowych filmów, Botoks prezentuje się fatalnie pod względem realizacyjnym, co z pewnością wynika z ogromnego pośpiechu, w końcu Vega gotów jest produkować 2 filmy rocznie. Ten film to jeden wielki chaos, złe aktorstwo, brak scenariusza i brak jakiegokolwiek pomysłu na historię.
Liga Sprawiedliwości, reż. Zack Snyder, Joss Whedon
Kolejny nieudany film z kinowego uniwersum DC, po którym przestajemy już mieć nadzieję, że uda się jeszcze z tego cyklu wykrzesać cokolwiek. Film, okupiony stratą reżysera w trakcie realizacji, nie ma choćby najdrobniejszego zalążka fabuły, do tego dochodzi kiepskie CGI, beznadziejny antagonista i kretyńskie żarty. Festiwal żenady.
Mroczna wieża, reż. Nikolaj Arcel
Ekranizacja kultowego cyklu literackiego Stephena Kinga to policzek dla czytelników. Film cierpi na kretyński pomysł, by wątki kluczowe dla 7 tomów powieści zmieścić w jednej produkcji, w dodatku wątki te stanowiły dla twórców jedynie punkt wyjścia do własnej opowieści, która razi sztampą i banałem. Dodatkowo Elba jako Roland nie ma nic wspólnego z literackim pierwowzorem. Skok na kasę bez szacunku dla odbiorcy.
Mumia, reż. Alex Kurtzman
Mumia to kolejny widowiskowy gniot, którego twórcy zamiast skupić się na atrakcyjnym dla widza scenariuszu, skupiają się na kreśleniu wielkich planów i doprawianiu ich nieznośną ilością CGI. Scenariusz to śmietnik, do którego wrzucono wszystko, co się dało z filmów Marvela i starych dzieł Universala, tworząc nieznośną mieszankę, od patrzenia na którą robi się niedobrze.
Notatnik śmierci, reż. Adam Wingard
Netflixowe podejście do kultowej mangi i japońskiej animacji to straszliwy niewypał. Choć można pochwalić twórców za pewną odwagę – konwencja produkcji przypomina horror klasy B, film jest wulgarny i brutalny, to jednak całość zupełnie kładą fabuła i płytcy bohaterowie. Ogrom debilizmów jest tu nie do zniesienia. Miłość do campu i zabawa stylistyką nie wystarczą, jeśli twórcy nie mają nic sensownego do powiedzenia.
Obcy: Przymierze, reż. Ridley Scott
Gwóźdź do trumny cyklu Ridleya Scotta, tym bardziej bolesny że wbija go sobie sam twórca kultowej sagi. Raz, że jego Obcy: Przymierze przekreśla niemal wszystko co przed kilkoma laty zaprezentował w Prometeuszu, ale nawet sam w sobie Covenant to bezczelny skok na kasę, w którym pseudointelektualny bełkot ma przysłonić scenariuszowe bzdury. Bohaterami jest banda idiotów, którzy – jak gdyby nigdy nic – uprawiają seks przy głośnej muzyce zaledwie chwilę po tym, jak obca forma życia zdziesiątkowała załogę
Pierwszy śnieg, reż. Tomas Alfredson
Pierwszy śnieg to jednowymiarowy thriller, który przeszedłby bez echa, gdyby nie nazwiska, które wokół niego zebrano. To kino bez pomysłu, jak wykorzystać ciekawą fabułę i klimat stworzony na kartach książki przez Jo Nesbo. Słabiutki, zakorzeniony w schematach scenariusz, bezpłciowe występy aktorów i śnieżna sceneria, która wbrew oczekiwaniom nie posłużyła za wstęp do kreacji mrocznego, zimnego klimatu, lecz stanowi nudne, byle jakie tło.
Transformers: Ostatni Rycerz, reż. Michael Bay
Michael Bay nie poddaje się niczym nasz Patryk Vega. Nie ważne ile jeszcze krytyki spadnie na jego bzdurne acz widowiskowe historie o robotach, on będzie dawał nam kolejne. Tym razem do swojego filmu wplótł jeszcze nazistów i Króla Artura. Nie chcemy nawet wiedzieć, co będzie dalej.