Książkirecenzja książka

Schron przeciwczasowy. Georgi Gospodinow – recenzja

Długo szukam, ale znaleźć nie mogę. Może to kwestia braku rozeznania, a może faktycznie pojęcia ‘literatura noblowska’ nikt jeszcze nie podawał. Ja w każdym razie takiej definicji też nie stworzę, ale na własny użytek podam trzy cechy, które moim zdaniem powinny wyróżniać literaturę noblowską. Przede wszystkim wartościowa książka napisana przez potencjalnego kandydata do literackiego Nobla powinna być ciekawa. I mam tu na myśli jej atrakcyjność czysto fabularną. Nie chodzi o to, że czytelnik ma ją wciągać jak spaghetti, ale powinna ona mieć jasno zarysowaną, świeżą i dobrze przemyślaną strukturę, w której odnajdzie się tak wyrafinowany odbiorca, jak i przeciętny użytkownik Netflixa (chociaż ten drugi po lekturze powie raczej coś w stylu ‘co to za bzdura? O co w tym chodzi?’). Po drugie literatura noblowska powinna mieć drugie dno. Pod tym całym fabularnym strojem musi być coś więcej, co wchodzi w otwartą polemikę z tematami ważnymi. Wreszcie trzeci wyróżnik książki, która może aspirować do miana pozycji noblowskiej to język. I nie chodzi tu nawet o samą stylistykę, ile o próbę pokazania różnych możliwości języka, tworzenia nowych modeli dla mówienia o przeszłości, teraźniejszości czy przyszłości. To oczywiście duże uproszczenie, ale dla własnych celów pozwolę sobie na tym temat zakończyć.

Nie piszę o tym miejscu przez przypadek. Literaturę noblowską uprawiają chociażby nagrodzeni niedawno Peter Handke i Olga Tokarczuk. Noblowski styl wyróżnia książki Laszlo Krasznahorkaia i Jona Fosse. Jestem przekonany, że również Georgi Gospodinow może pretendować do miana pisarza, który za parę, może paręnaście lat będzie rozważany w kontekście przyznania tego ważnego wyróżnienia. Jego „Fizyka smutku” i teraz Schron przeciwczasowy są dokładnie tym, czego oczekuję od literatury noblowskiej.

W książkach bułgarskiego pisarza łączą się osobiste doświadczenia z socjalistyczną i postsocjalistyczną rzeczywistością Bułgarii. Czuć w nich nostalgię za ojczyzną, w której Gospodinow przecież nie przebywa (mieszka w Niemczech). Sporo tu także absurdalności stojącej obok inteligentnego humoru i talentu gawędziarskiego. Nad wszystkim panuje jednak erudycja. Ona może być zresztą problemem dla czytelnika. Gospodinow nieustannie kogoś cytuje, ale nie chwali się tym wprost. Jego metoda polega na sugerowaniu, ukazywaniu zdarzeń, bohaterów i słów w sposób dorozumiany. Przykładem zaczerpniętym ze Schronu przeciwczasowego może być tytuł części trzeciej „Osobny przypadek pewnego kraju”. Nawiązuje on z przymrużeniem oka do stworzonej w 1925 roku teorii Stalina i Bucharina zakładającej budowę systemu komunistycznego jedynie w granicach ZSRR (socjalizm w jednym kraju). Podobnych elementów i odwołań jest tu więcej. Niektóre były dla mnie czytelne (np. historia zabójstwa Franciszka Ferdynanda w 1914 roku, książki Tołstoja, Manna, Hemingwaya, Borgesa, Houellebecqa). Z innymi miałem większy problem. Umówmy się, pewnie niewielu z nas zna szczegóły Powstania kwietniowego z 1876 roku. A ilu jeszcze znaczeń nie byłem w stanie wyłapać? Czytanie Gospodinowa to wyzwanie. Szkoda, że wydawca nie zdecydował się nam pomóc w lekturze przypisami lub posłowiem.

Cechą charakterystyczną prozy Gospodinowa jest dekonstrukcja słowa. Zamiast tradycyjne projektować tekst czy wyjaśniać czytelnikowi poszczególne fragmenty, bułgarski pisarz tworzy mozaiki luźno powiązanych i nawarstwiających się historii. Kombinacja humoru, smutku i strachu jest obecna także w jego najnowszej książce, która jest tak naprawdę kolażem opowieści wyrażających poczucie „nieprzynależności do świata”. Tematem łączącym pięć części tej prawie 350-stronicowej książki jest ucieczka przed czasem. Podkreślam wyraźnie słowo ‘ucieczka’, bo Gospodinow zastanawia się, co dzieje się z ludźmi, którzy nie mogą już żyć teraźniejszością.

Pisałem wcześniej, że powieść noblowska powinna zaskakiwać swoją fabułą. I oto już na samym początku książki poznajemy Gaustyna. To psychiatra i gerontolog specjalizujący się w obsłudze pacjentów z demencją. Mieszka i pracuje w Szwajcarii, co jest bardzo wygodnym i ciekawym zabiegiem Gospodinowa (odwołanie do „Czarodziejskiej góry”). Gaustyn powołuje do życia specjalną klinikę, która zapewnia swoim podopiecznym możliwość życia w środowisku odpowiadającym wybranej przez nich przestrzeni czasowej. Tęsknicie za latami 50-tymi? Proszę bardzo, oto pokój z dominującą rolą swingu. A może chcielibyście poczuć znowu smak ery Sex, drugs and Rock’N’Roll ? Nic prostszego, proszę zaadaptować się w tym pokoju. I tak dalej. Klinika rzecz jasna odnosi sukces, rozrasta się, powstają nowe piętra. To ponadczasowe, czy też przeciwczasowe środowisko prowadzi do zabawnych sytuacji, które Gospodinow opisuje z mieszaniną śmiechu i melancholii.

Bułgarski pisarz bynajmniej nie kończy na tym swojej książki. Jego celem nie jest opowiedzenie o troskach pojedynczych przypadków, ale o zdecydowanie szerszej perspektywie. Pisana w dobie pandemii Covid-19 powieść odwołuje się także do tego zdarzenia. Zaprojektowana przez Gaustyna idea wymaka się w pewnym momencie spod kontroli. Infekcje rozprzestrzeniają się po rodzinach, znajomych, a wreszcie innych krajach. Powrót do przeszłości staje się ruchem ogólnoeuropejskim. Dochodzi do tego, że organizowane jest referendum, w którym mieszkańcy poszczególnych państw mogą decydować o okresie historii w jakim chcą żyć!

W części trzeciej opisano przygotowania do referendum w Bułgarii. Przybierają one formę absurdalnego, przedwyborczego pojedynku. W głównej debacie pojawiają się dwa nurty. Pierwszy postuluje powrót do czasów powstania kwietniowego 1876 roku, z kolei drugi optuje za okresem socjalizmu. Przedstawiciele obu ruchów organizują spotkania i imprezy, w których uczestniczy narrator (sprawą otwartą pozostaje, czy Gaustyn jest oddzielną postacią czy może fantazją narratora). Piękna jest tu scena imprezy, na której odtworzono słynne powstanie. Ta inscenizacja najdobitniej pokazuje, z jakiego kalibru pisarzem mamy do czynienia.

Prawdziwe szaleństwo obserwujemy w kolejnym rozdziale. Tym razem narrator przenosi się do Szwajcarii. Zamknięty w klasztorze śledzi przebieg referendum w innych krajach Europy. Gospodinow puszcza wodze fantazji i wchodzi w otwartą polemikę z narodowymi mitami, zwycięstwami i czarnymi kartami. Powstaje mapa kontynentu, pokazująca jakie czasy wybrały poszczególne państwa. Trwają gorączkowe prace, by przygotować przestrzeń zgodnie z wyborem ludu. Dostosowuje się ubrania, zmienia samochody, wyrzuca nowoczesne sprzęty. Są jednak tacy, których nowy porządek nie interesuje. Nie dostosowują się do wytycznych, co prowadzi do całkowitej fragmentacji czasu.

Tak właśnie powstał potwór przeszłości którego nikt nie jest już w stanie kontrolować. Puszka Pandory została otwarta przez co sam narrator nie do końca wie gdzie i kiedy żyje. Jego myśli stają nieułożone, fragmentaryczne, pełne wątpliwości i amnezji. Do czego to wszystko prowadzi? Tu każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Gospodinow jako prawdziwy postmodernista nie lubi wniosków. Śladem poprzedniej swojej książki tworzy wielkie koło, gdzie koniec jednej części staje się początkiem całej historii.

W stosunku do Schronu przeciwczasowego można użyć bardzo wielu, bardzo ciepłych słów. To niewątpliwie wielka powieść, ale jednocześnie rzecz trudna w odbiorze. Jej struktura przypomina kalejdoskop, w którym elementy chaotyczne (to tak zwany chaos uporządkowany), mieszają się z niesamowitymi kadrami i historią. Gospodinow bywa ostry, dowcipny, refleksyjny, świeży. Czytam tę powieść jako apel o poszanowanie wiedzy historycznej, ale także o rozsądne dokonywanie wyborów, które rzutują na naszą przyszłość. Mimo że autor skupia się na tym, co było, bardzo wyraźnie ostrzega przed tym, co lada moment może nas dopaść. Ostatnie zdania potwierdzają, jak cenne może być oderwanie się od kultu pieniądza, i racjonalna analiza sytuacji geopolitycznej.

Podkreślę to jeszcze raz – „Schron przeciwczasowy” to książka noblowska.  Sami zobaczycie.

 

ZA EGZEMPLARZ DO RECENZJI DZIĘKUJEMY:

 

 

 
 
CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI NAJNOWSZYCH KSIĄŻEK? POLUB TĘ STRONĘ:
 

 

Paweł Biegajski

Nałogowy kinomaniak i książkocholik. Plotka głosi, że przeczytał „Rozmowę w Katedrze" i „Braci Karamazow" w przedszkolu i to w oryginale. Nieuleczalny miłośnik poetyki kina Lava Diaza, społecznych obrazów Yasujiro Ozu i dyskretnego uroku Bunuela. Twórca bloga Melancholia Codzienności.