filmrecenzja filmu

„Porwanie Stelli” – recenzja thrillera Netflixa

W piątek na platformie Netflix zadebiutowały nowe filmowe produkcje. Jedną z nich jest solidny sensacyjniak Point Blank, drugą – niemiecki thriller Porwanie Stelli. W obu przypadkach mamy do czynienia z zapychaczami, sztampowymi pomysłami i tanią realizacją, ale o ile ten pierwszy film broni się jako niewymagająca rozrywka, o tyle na Stelli piekielnie się wynudziłem.




A zaczyna się naprawdę nieźle, bo chociaż tytuł zdradza z czym będziemy mieli do czynienia, o tyle pytania – kim jest Stella oraz kto i dlaczego ją porywa – pozostają otwarte. Historię obserwujemy z punktu widzenia porywaczy. Dwóch mężczyzn skrupulatnie przygotowuje się do napadu, wyciszając pomieszczenie, w którym planują trzymać dziewczynę, opracowując plan, gromadząc potrzebne rekwizyty itd. Wszystko to utrzymane w oparach tajemnicy i zupełnie bez dialogów pozwala mieć nadzieję, że twórcy uraczą nas jakimś ciekawym pomysłem. Gdy jednak dziewczyna, która okazuje się być nastolatką, zostaje już schwytana, napięcie powoli, ale z każdą minutą coraz wyraźniej siada.

Zdecydowana większość filmu rozrywa się w mieszkaniu, w którym mężczyźni przetrzymują dziewczynę. Dialogi ograniczone są do minimum – jeden z mężczyzn często opuszcza mieszkanie, drugi pozostaje pilnować przerażonej Stelli. Wiemy, że bohaterom zależy na kontakcie z jej ojcem. Problem w tym, że w żaden sposób nie odpowiada on na próby kontaktu. Sytuacja zaczyna się więc komplikować.

Nie chcę zdradzać za wiele fabuły, ponieważ każda dodatkowa informacja będzie już spoilerem. Wszystko dlatego, że ta mizerna fabuła opiera się tylko i wyłącznie na odkrywaniu kolejnych kart, które mają być dla widza zaskakujące. Wspomniane już pytania – kim jest Stella i dlaczego mężczyźni postanowili ją porwać – oczywiście znajdą swoje odpowiedzi, ale sposób realizacji filmu sprawia, że po jakimś czasie widz coraz bardziej traci zainteresowanie tymi odpowiedziami.

Nakręcenie filmu, który rozgrywałby się w jednym miejscu z udziałem kilku aktorów, to karkołomne zadanie. Z powodzeniem radzili sobie z nim tacy twórcy jak Roman Polański, a ostatnio doskonały przykład widzieliśmy w znakomitych Winnych, nie każdy jednak jest w stanie nieustannie podtrzymywać uwagę widza. Potrzeba do tego sporych umiejętności w budowaniu napięcia ale i właściwego rozkładania akcentów, tak by w momentach, kiedy emocje opadają, podbijać stawkę czy to zwrotem akcji, czy tajemnicą. Z całą pewnością Thomasowi Siebenowi się to nie udało. Porwanie Stelli, mimo krótkiego czasu trwania, niemiłosiernie się wlecze, a bohaterowie są zupełnie nijacy, przez co trudno utożsamiać się z dziewczyną, lub zainteresować się motywacjami porywaczy. Najgorsze jest jednak to, że na dobrą sprawę przecież już widzieliśmy ten film w Uprowadzonej Alice Creed. I pierwowzór – choć także nie najwyższych lotów – pozostaje filmem znacznie lepszym.

Porwanie Stelli to niezbyt intrygujący thriller w niemieckim wykonaniu. Wzorowana na Uprowadzonej Alice Creed produkcja stanowi kalkę także kilku innych filmów  z motywem porwania. Twórcom brak jednak pomysłów na sensowne wykorzystanie utartych schematów, w rezultacie w Porwaniu Stellii nie ma ani grama świeżości. Jeżeli w produkcji rozgrywającej się w jednym pomieszczeniu i opartej na tajemnicach oraz zwrotach akcji, napięcie zupełnie siada, to widz niemal natychmiast traci zainteresowanie dalszymi losami bohaterów. A twórcy tego filmu zupełnie nie potrafią tego zainteresowania podtrzymać. Szkoda czasu.

Porwanie Stelli
Reżyseria: Thomas Sieben
Scenariusz: Thomas Sieben
Obsada: Jella Haase, Clemens Schick, Max von der Groeben
Muzyka: Michael Kamm
Zdjęcia: Sten Mende
Gatunek: Thriller
Kraj: Niemcy
Rok produkcji: 2019
Data polskiej premiery: 12 lipca 2019

 

 

CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI NAJNOWSZYCH FILMÓW? POLUB TĘ STRONĘ:

 

Filmowy malkontent. W kinie docenia wyrazisty styl. Uwielbia kino Tima Burtona, Guillermo del Toro czy Wesa Andersona.

Krzysztof Strzelecki

Filmowy malkontent. W kinie docenia wyrazisty styl. Uwielbia kino Tima Burtona, Guillermo del Toro czy Wesa Andersona.