filmhotrecenzja filmu

„Velvet Buzzsaw” – recenzja nietypowego horroru Netflixa

Scenarzysta Dan Gilroy jako reżyser zadebiutował przed pięcioma laty tyleż brawurowym co niedocenionym Wolnym strzelcem, ze świetnymi kreacjami Jake’a Gyllenhaala i dawno niewidzianej Rene Russo. Historia bezwzględnego łowcy tragedii doczekała się nawet słusznej nominacji do Oscara za scenariusz, ale mimo to przeszła przez kina bez większego echa. Teraz twórca powrócił w zrealizowanym dla Netflixa groteskowym horrorze Velvet Buzzsaw, który dziś zadebiutował na platformie, a kilka dni temu pojawił się na Festiwalu Sundance.




W obsadzie powracają znani z Wolnego strzelca Jake Gyllenhaal i Rene Russo, ale w filmie znajdziemy także Toni Collette, która niedawno brylowała w Hereditary i Johna Malkovicha (ostatnio w Nie otwieraj oczu). Akcja produkcji osadzona jest w świecie sztuki współczesnej. Gyllenhaal wciela się tu w cenionego krytyka Morfa Vandewalta, który ma różne stosunki z artystami, kuratorami i wysoko postawionymi w tym biznesie ludźmi. Jednocześnie kreuje „dobry smak”, mając ogromny wpływ na środowisko. To, co powie, uważane jest za święte.

Velvet Buzzsaw to horror bardzo nietypowy. Bo chociaż nie brakuje w nim grozy, trzyma w napięciu i pełen jest wybornie zrealizowanych scen, które mogą przyprawić was o ciarki, to prawdopodobnie nie zabraknie wam też licznych okazji do śmiechu. Bo produkcja Gilroya stoi ironicznym, czarnym humorem. W pierwszej kolejności jest to gorzka satyra, która z grozy korzysta jedynie jako środka do celu: obnażenia pretensjonalności i pustki współczesnego świata sztuki. Oczywiście nie całego świata sztuki i nie sztuki samej w sobie, ale raczej kręcącego się wokół niej biznesu, brudnych koneksji i elit, a także chciwości, wątpliwej moralności oraz pseudointelektualizmu. Postać Vandewalta i innych bohaterów w pigułce przedstawiają różne, także stereotypowe postawy, które reżyser zmyślnie obśmiewa.

Horror zaczyna się, gdy jedna z pracownic bezwzględnej Rhody dowiaduje się o śmierci sąsiada. Młoda Josephine odkrywa że zmarły był utalentowanym artystą i pozostawił po sobie setki stworzonych w różnych stylach i korzystających z różnych mediów dzieł. Szalenie przerażających dzieł. I chociaż życzył sobie, by wszystkie je zniszczono, dziewczyna postanawia sprzedać je do galerii. Jak łatwo się domyślić, Vanedwalt przybije im łatki arcydzieł. Prace zdobywają olbrzymią popularność, ale z czasem wokół nich zaczynają się dziać dziwne rzeczy.

Największą zaletą Velvet Buzzsaw jest niesamowicie błyskotliwy scenariusz. Gilroy, choć jeszcze niedoceniony i wciąż mało znany, wnosi do współczesnego kina powiew świeżości. Nie tylko umiejętnie bawi się konwencją, ale sam ma wiele oryginalnych pomysłów. Genialnie łączy mroczną atmosferę z dużą dozą humoru, oferuje znakomite, cięte dialogi, kreśli barwne i niejednoznaczne postaci, sprawnie wodzi widza za nos. Film dostarcza mnóstwo szeroko rozumianej frajdy, straszy i bawi zarazem, stanowiąc przednią rozrywkę.

Jednocześnie twórca wbija szpilę w środowisko ludzi, dla których liczą się tylko pieniądze. Pokazuje swoich bohaterów jako „elitę” pragnącą sławy, publicznego pokazywania się, zarabiania bez względu na środki – sztuka i jej istota mogą przy tym zostać wypaczone. W takim miejscu trup na podłodze galerii może przez zwiedzających zostać uznany za instalację. Ba! Pochylą się nad nim i zaczną analizować.

Trzeba jednak podkreślić, że Velvet Buzzsaw nie każdemu przypadnie do gustu i jest to jak najbardziej zrozumiałe. Wystawy, galerie, handel sztuką, wernisaże – to mimo wszystko temat niszowy i jakkolwiek trafna nie byłaby to satyra, to raczej nie będzie interesować wszystkich odbiorców. Niektórych może też razić poziom „dziwności” scenariusza i jego surrealistyczny wręcz charakter. Ale wciąż niezainteresowani tematem widzowie mogą znaleźć tu po prostu całkiem nietypowy i oryginalny horror.

W dodatku mamy tu do czynienia z fajnymi popisami aktorskimi. Fajnymi, bo może nie są to wybitne, głębokie kreacje, a po prostu czysta zabawa postaciami. Gilroy dał aktorom miejsce do szarżowania, przerysowania tych charakterów, eksperymentowania. Są to role świadomie stereotypowe, obśmiewające pewien charakterystyczny styl bycia kuratorów, właścicieli galerii, odwiedzających wernisaże, koneserów, krytyków. Wystarczy zajrzeć na pierwszy lepszy głośniejszy wernisaż sztuki współczesnej, by znaleźć postaci z tego filmu w prawdziwym życiu. Gyllenhaal oczywiście gra pierwsze skrzypce, operuje absurdem, balansuje na cienkiej linii kiczowatego aktorstwa i jest w tym wyśmienity. Jego dialogi dotyczące krytykowania są przezabawne i zapadają w pamięci. Pięknie też prezentują się Collette i Russo na drugim planie.

Całość zdobi fantastyczna strona audio-wizualna. Sterylne, surowe wnętrza galerii, barwne kostiumy i scenografia, muzyka budująca duszą, mroczną atmosferę i duża dawka obrazowej brutalności.

Velvet Buzzsaw to moim zdaniem najlepsza w ostatnim czasie produkcja Netflixa. Kapitalna mieszanka popkulturowej zabawy, czarnej komedii i horroru. Ale ostrzegam widzów, którzy oczekują przede wszystkim pełnowymiarowej grozy – ta nigdy nie gra tu pierwszych skrzypiec i sprowadza się głównie do zamierzenie kiczowatego gore. Podobnie jak w Wolnym strzelcu reżyser dotyka tematu wypaczonej moralności i bezgranicznej chciwości – tym razem w kontekście środowiska skupionego wokół współczesnej sztuki. Korzystając ze stereotypów i ujmując całość w wyraźnie krzywym zwierciadle, kreśli przezabawną, zjadliwą satyrę opartą na znakomitym scenariuszu i zabawnych aktorskich popisach.

PRZECZYTAJ RECENZJĘ HORRORU ZAKON ŚWIĘTEJ AGATY

Velvet Buzzsaw
Reżyseria: Dan Gilroy
Scenariusz: Dan Gilroy
Obsada: Jake Gyllenhaal, Toni Collette, John Malkovich, Rene Russo, Zawe Ashton, Natalia Dyer, Billy Magnussen, Tom Sturridge
Muzyka: Marco Beltrami
Zdjęcia: Robert Elswit
Gatunek: Horror
Kraj: USA
Rok produkcji: 2019
Data polskiej premiery: 1 lutego 2019

 

 

 

CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI NAJNOWSZYCH FILMÓW? POLUB TĘ STRONĘ:

 

Filmowy malkontent. W kinie docenia wyrazisty styl. Uwielbia kino Tima Burtona, Guillermo del Toro czy Wesa Andersona.

Krzysztof Strzelecki

Filmowy malkontent. W kinie docenia wyrazisty styl. Uwielbia kino Tima Burtona, Guillermo del Toro czy Wesa Andersona.